"Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą". Te słowa z 1 Listu św. Jana Apostoła, które 1 marca br. pojawiły się w godzinie mniejszej w Liturgii Godzin, ostatecznie poruszyły serce i mimo wahań, pchnęły ku decyzji - tak, jedziemy na Ukrainę z darami, które ludzie dobrej woli tak hojnie ofiarowują potrzebującym. Chcę podzielić się z Wami spostrzeżeniami z naszej wyprawy do ukraińskiej parafii pw. św. Michała Archanioła w Sadogórze koło Czerniowiec, gdzie posługę proboszcza pełni mój wujek, ks. Krzysztof Sapalski.
Ks. Krzysztof jest pasterzem sadogórskiej, katolickiej parafii od 2001 roku. Jeszcze jako diakon, miałem okazję wraz z kilkoma kolegami z seminarium odwiedzić go w 2015 roku, zaś w 2016 roku posługiwałem w Sadogórze przez dwa tygodnie wakacji w ramach zastępstwa za wujka, co umożliwiło mu przeżycie urlopu w Polsce. Kiedy zaczęto organizować zbiórkę na Ukrainę, w ramach oddolnej, społecznej inicjatywy, pomyślałem - pomóżmy wujkowi! Wasz odzew, kochani, przeszedł najśmielsze oczekiwania. Dwoma transportowymi busami zawieźliśmy 2 tony pomocy - śpiworów, koców, karimat, leków, powerbanków, baterii, latarek, chemii domowej, leków, środków opatrunkowych i długoterminowej żywności. Równolegle, pomoc organizowali mieszkańcy Krużlowej, rodzinnej parafii księdza Krzysztofa i mojej. Z odsieczą przyszly także mieszkańcy parafii Zalasowa (koło Tuchowa) oraz Dąbrowa Tarnowska.
Jak w praktyce wyglądał nasz wyjazd? W piątek 4 marca przed 22.00 busy zostały zapakowane. W sobotę 5 marca o 4.30 nad ranem ekipa w składzie: Maciej Sapalski (brat księdza Krzystofa), Grzegorz Filip, Michał Obrzut i ja wyruszyliśmy na przejście graniczne w Korczowej. Punkt 7.00 nad ranem stawiliśmy się na granicy. Już wtedy widzieliśymy pojedyncze osoby przepuszczane pieszo przez granicę. Po 2 godzianch i dopełnieniu wszelkich formalności znaleźliśmy się na Ukrainie. Przed naszymi oczami ukazał się rozpaczliwy obraz: około ośmiuset metrowa kolumna ludzi, szeroka na pas jezdni, głównie matek z dziećmi, oczekująca na piesze przekroczenie granicy. Było tam zapewne 1000-1200 osób. Widok chwytał za serce - tak, że nie byliśmy wewnętrznie w stanie zrobić nawet zdjęcia. To nie koniec - bo na drodze do Polski ciągnął się przerażający sznur aut; jechaliśmy i nie było widać końca kolejki, która miała minimum 10 km długości. Przekłada się to pewnie na 3-5 dni oczekiwania na przeprawę przez granicę. Pocieszające jest to, że mijaliśmy dużo konwojów humanitarnych - busów i tirów, wiozących pomoc całej Ukrainie, z całej Europy, a pośród nich samochody osobowe pełne wsparcia dla potrzebujących.
Następnie skierowaliśmy się na Lwów, Iwano-Frankowsk, Kołomyje i Czerniowce. Po drodze minęliśmy ok. 20 posterunków drogowych - przy najważniejszych węzłach komunikacyjnych i na granicach województw przejazd możliwy jest tylko jednym pasem. Szykany blokują przejazd, a bloki skalne czy masywne przepory ze stali, a także chałpniczo przygotowane kolczatki mają powstrzymywać ewentualny przejazd ciężkiego sprzętu wroga. Przy niektórych z nich zatrzymywano nas i poddawano kontroli bagażniki i dokumenty, przy innych przejeżdżaliśmy jedynie unosząc rękę w geście pozdrowienia obywateli broniących swojej ojczyzny.
O 16.30 czasu lokalnego szczęśliwie dotarliśmy do celu. Ks. Krzysztof gości obecnie 40 uchodźców z Doniecka i Charkowa na plebanii, a na terenie jego parafii przebywa kolejne 30 osób, choć ta ilość osób ciągle się zmienia - przybywają nowi, niektórzy chcą jechać dalej, np. do Polski, czego dowodem jest dzisiejsza informacja, że w czwartek ks. Krzysztof odwozi do Lwowa dwie matki z dziećmi, które planują przedostać się do Polski. U wujka, który jest świetnym gospodarzem, na plebanii wzniesionej jego własnoręczną pracą i wysiłkiem parafian, przybysze mają komfortowe warunki - kilkoosobowe pokoje, ciepłą wodę, żywność, odzież - między innymi dzięki pomocy ludziom dobrej woli, takim jak wy. Po szybkim obiedzie i krótkiej rozmowie z uchodźcami ruszyliśmy w drogę powrotną, by przed godziną policyjną przekroczyć w miejscowości Seret (Siret) granicę ukraińsko-rumuńską. Tu zastaliśmy podobny jak w Korczowej widok - ok. 8-10 kilometrowy korek do wyjazdu z Ukrainy. Gdyby nie fakt, że jechaliśmy w kordonie sanitarnym, eskortowani przez służby mundurowe, podobnie jak wiele wozów humanitarnych przed nami, pewnie do dziś tkwilibyśmy na przejściu granicznym w oczekiwaniu na przejazd. Po 2 godzinach - z przygodami, bo chłodnica w jednym z busów zaczęłą odmawiać posłuszeństwa - przeprawiliśmy się na stronę rumuńską i wyjechaliśmy z kraju objętego wojną. Drogą wzdłuż granicy rumuńsko-ukraińskiej dotarliśmy do przejścia granicznego z Węgrami, gdzie czekała nas niemiła niespodzianka - od 3.30 nad ranem czekaliśmy aż 4 godziny na wjazd na Węgry. Potem, przez Słowację dotarliśmy z powrotem do Zalasowej, gdzie w niedzielę 6 marca o 16.30 w kaplicy na plebanii odprawiliśmy Mszę Świętą i rozjechaliśmy się do swoich domów po 36 godzinach w drodze.
Dziękujemy Wam, kochani, nade wszystko w imieniu ks. Krzysztofa Sapalskiego i uchodźców, których gosci, za Wasze wielkie serca! Parafianom z Krużlowej, którzy ofiarowali prawie tonę darów; Wam, naszym parafianom, za ponad 600 kg darów, a także ludziom dobrej woli z Zalasowej oraz Dąbrowy Tarnowskiej. Słowa wdzięczności kierujemy ku ks. Bartłomiejowi Wilkoszowi, dobremu duchowi tej wyprawy, a także panom Kazimierzowi Kawie i Januszowi Stępniowi za bezpłatne użyczenie busów do transportu darów. Szczególne podziękowania składamy na ręce pani Agaty Zięby z Zasadnego, która koordnowała zbiórkę na terenie naszej parafii i zmobilizowała ludzi do mrówczego sortowania, opisywania i pakowania darów. Podobną pracę wykonali moi rodacy z Krużlowej, za koordynowanie działań podziękowania składamy na ręce pani Eli Obrzut. Dziękujemy samorządowcom i dyrektorom szkół z parafii, którzy przekazali dary zbierane na terenie placówek, którymi zarządzają, a także Stowarzyszeniu Seniorów z Kamienicy oraz Gminie Kamienica i Gminie Grybów. Dziękuję proboszczowi, ks. Janowi Betlejowi, który umożliwił szybki wyjazd z darami, a także księdzu prałatowi Kazimierzowi i ks. Arturowi za zastępstwo w obowiązkach w parafii. Nie sposób wymienić wszystkich - ale wszystkim wam dziękujemy, mówiąc staropolskie "Bóg zapłać" oraz ukraińskie "Dyakuyu!" (czyt. diakojo).
Jaki widok zapadł mi najbardziej w pamięć? Idąca w ciemności o 19.00 czasu ukraińskiego, na przejściu granicznym z Rumunią samotna matka, pchająca jedną ręką wózek z małym dzieciątkiem, a w drugiej ciągnąca małą walizkę z niezbędnymi rzeczami. Idąca przed siebie, ale nie wiadomo dokąd, do kogo, niepewna za co i czym wykarmi dziecko i siebie... Nigdy więcej wojny!!!
Dodam tylko, że głęboko ufamy, że cały nasz wyjazd był opatrznościowy. Plany dynamicznie się zmieniały, ale okazało się, że to, co się wydarzyło, było najbezpieczniejszymi wyborami - pierwotny plan wyjazdu został w ostatnim dniu wywrócony do góry nogami, jednak życie pokazało, że obrana droga była optymalna.
Kochani, i na koniec - nie ustawajmy w modlitwie o pokój! Dla Boga nie ma bowiem nic niemożliwego. Niech żyje wolna Ukraina!
ks. Michał Sapalski